czwartek, 25 czerwca 2015

Legendarne lody Ben&Jerry's

Lody Ben&Jerry's nie są dostępne w Polsce, a słyszałam, że są niesamowite i wręcz "legendarne".  Postanowiłam zatem spróbować tego smakołyku.
Zakupiłam wiele obiecujący smak Americone Dream oraz drugi na liście bestsellerów z 2014 - Cherry Garcia. 
amerykańsko słodkie

teoretycznie wiśniowe

Amerykański smak mnie nie zaskoczył, spodziewałam się czegoś bardzo słodkiego. Było też tam troszkę chrupiących elementów oraz toffi. Drugi, rzekomo wiśniowy smak, miał tylko lekką wiśniową nutę, poza tym był oczywiście piekielnie słodki. 
Reasumując - żadna rewelacja. Lody w Polsce są znacznie lepsze. Nikt o zdrowych zmysłach nie kupiłby Ben&Jerry's mając do wyboru np. Grycana czy Algidę. Mam jednak wrażenie, że Amerykanie mają jednak trochę spaczony zmysł smaku, bo jak inaczej można wytłumaczyć, że nie przeszkadzają im tak szalone ilości cukru? Marzą mi się teraz cytrynowe lody z warszawskiej Starówki <3

czwartek, 18 czerwca 2015

Houston zoo

W Texasie nawet zwierzęta nie mogą narzekać na brak przestrzeni. Przekonałam się o tym podczas dzisiejszej wycieczki do zoo. Było wprawdzie sporo zwierząt, których nigdy wcześniej nie widziałam ale jest tu z pewnością znacznie mniej gatunków, niż w warszawskim zoo. Zwierzaki mają bardzo duże wybiegi i większość z nich chowała się w krzakach. Pewnie im też powoli zaczyna dokuczać 85st.F i na oko 90% wilgotności powietrza...


Owad spotkany na campusie, wielkości ok 3-4 cm, podobno to jakiś rodzaj szarańczy.

Często widuje się takie tabliczki informacyjne.

myjnia dla słoni

motyl latający sobie gdzieś w zoo

victoria crowned pigeon - gołąb wielkości koguta

wtorek, 16 czerwca 2015

Przeżyłam sztorm tropikalny

Było strasznie. Deszcz lał się strumieniami, a kałuża przed akademikiem była tak wielka, że wiewiórki zrobiły sobie z niej basen. To tyle przerażających informacji.
Okazało się, że tropical storm Bill wcale nie stał się huraganem, że zbliża się do Houstonu znacznie wolniej, niż przewidywano i opady są o wiele mniejsze. Rice był dziś normalnie otwarty, choć wiele osób skorzystało z przyzwolenia na pozostanie w domu i na campusie było wyraźnie mniej ludzi. Podejrzewam, że takie sytuacje są tutaj świetnym powodem, żeby zrobić sobie dzień wolnego. Amerykanie robią straszną panikę, w Warszawie nikt nie przejąłby się takim deszczem, który oni nazywają zagrożeniem powodzią. Z drugiej strony, tutaj faktycznie co kilka-kilkanaście lat tworzą się naprawdę niebezpieczne huragany. Duże opady deszczu są problemem, ponieważ gleba przypomina glinę. Mam też wrażenie, że kanalizacja deszczowa jest tu słaba, na chodnikach i ulicach tworzą się kałuże, jakich nigdy wcześniej nie widziałam. Przypominam sobie wtedy, że przecież everything is bigger in Texas...
powódź na campusie
Aktualny raport dotyczący naszej tropikalnej pogody oraz prognozy można znaleźć na stronie National Hurricane Center: http://www.nhc.noaa.gov/.
Taka prognoza :-)

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Huragan

Podobno do Houston zbliża się huragan. Nie zorientowałabym się, gdyby nie fakt, że dostałam w tej sprawie maile z Rice, z administracji akademika oraz z biura ds. międzynarodowych studentów oraz gdyby nie spanikowany kolega Włoch, który stwierdził, że gdy teraz zacznie padać, będzie to trwać co najmniej tydzień i że ogłoszono juz ewakuację Galveston (miasto nad Zatoką Meksykańską, ok. godziny drogi od Houstonu).
Na stronie National Hurricane Center wygląda to tak:

Gdy przeczytałam tę stronkę okazało się, że jak na razie Bill jest sztormem i mam nadzieję, że tak pozostanie... A w Galvestonie nie było ewakuacji.

Zakupy

Kazdy, kto mnie zna, wie, ze nie bylabym soba, gdybym mogla przetrwac  jedzac mrozonki odgrzewane w mikrofalowce. Na szczescie, choc nie jest  to latwe, mozna tu kupic wlasciwie wszystkie produkty spozywcze. Nie jest to latwe z kilku powodow: nie ma w zasadzie zadnych sklepow  oprocz hipermarketow, sklepy sa daleko, zaopatrzenie w sklepach  znaczaco sie rozni.
Brak zwyklych sklepow spozywczych byl dla mnie duzym zaskoczeniem. Cos  takiego, jak warzywniak, piekarnia, miesny tutaj nie istnieje. Houston  jest zapewne dosc specyficznym miastem, ale nie zauwazylam tu jeszcze ani zadnego zwyklego sklepu, ani ludzi z  zakupami, co jest normalnym widokiem w Europie. Idac z pracy kupisz  sobie jogurt albo kilogram burakow i jestes happy, a tutaj jedynym rozwiazaniem w razie napadu glodu jest konsumpcja mmsow albo chipsow z  automatu.
„Daleko” jest pojeciem wzglednym. Majac samochod mozna pokonac nawet  20 km w krotkim czasie i przywiezc 20 kg zakupow. Komunikacja miejska  jest juz nieco gorzej. Wyobrazcie sobie, ze nie macie do dyspozycji  ani samochodu, a komunikacja miejska jest, ale jakoby jej nie bylo. Moja jedyna szansa na zrobienie zakupow jest zatem wybranie sie  shuttle busem uniwersyteckim w sobote (co oznacza, ze w sobote nie  wyjade za miasto, bo zakupy zajma pol dnia), podwiezienie przez kogos  znajomego (jesli ma akurat ochote tez zrobic zakupy), rower (nie dam  rady przywiezc w ten sposob zakupow na caly tydzien), zrobienie  zakupow przy okazji wypozyczenia samochodu na weekend. Mozna tez  zrobic zakupy przez internet, ale dotyczy to tylko trwalych produktow.  Jest to dziwne, poniewaz w Polsce mozna kupic przez Internet chyba  wszystko, a tutaj nawet mleka w kartonie w ten sposob nie zakupicie (a  przynajmniej mnie sie nie udalo znalezc takiego sklepu).
Moim ulubionymi sklepami są HEB i Fiesta. Fiesta to supermarkety, z  ktorych korzystaja czesto Meksykanie, wiec jest tam spory wybor  roznych dziwnych owocow i produktow. Owoce sa znacznie lepsze i  wygladaja na bardziej naturalne niz np. w HEB, nie porownujac juz do  Walmart, w ktorym wybor jest bardzo slaby, a warzywa sprawiaja  wrazenie, jakby lezaly na polkach od lat (co moze nie byc wielka  przesada biorac pod uwage tutejsze nawyki zywieniowe). We Fiescie,  oprocz kaktusow, aloesow, zielonych bananow do smazenia i mnostwa  owocow, ktorych z pewnoscia nie ujrzycie w Kuchniach Swiata, mozna  znalezc bardzo duzo regionalnych produktow z calego swiata, lacznie z  brytyjskimi ciasteczkami Digestives (ktore, jak wiadomo, w pewnych  kregach, niezmiernie lubie). Aby kupic mieso najlepiej wybrac sie do  HEB, poniewaz maja tam wiekszy wybor czegos, co kiedys byc moze  chodzilo nawet po lace, a sklad nie zawiera calego ukladu okresowego pierwiastkow. Oczywiscie po przeczytaniu etykiet nawet w HEB mozna w  pierwszym odruchu chciec uciekac z krzykiem albo zostac wegetarianinem, jednak po kilkunastu minutach powinno udac sie znalezc  cos godnego umieszczenia w naszych zoladkach. Podobnie ma sie sprawa z  serami. Wprawdzie kupilam tutaj ser feta, ale nie umywa sie on nawet  do fetopodobnej favity, nie mowiac juz o prawie dziesieciokrotnie  wyzszej cenie. Podejrzewam, ze gdzies mozna znalezc  prawdziwa grecka  fete, ale poki co nie bylam w takim sklepie.
Artykuly chemiczno-kosmetyczne najlepiej jest kupowac w Walmarcie,  poniewaz jest tam najwiekszy ich wybor (HEB jest glownie spozywczy) i  sa tam one najtansze. Poniewaz jednak w Walmarcie jedzenie jest dla  ludzi peopleofwalmart, mozna sie tam zaopatrzec co najwyzej w cukierki (np. nie udalo mi sie znalezc najzwyklejszego jogurtu i  musli!).
Sa tez sklepy, w ktorych jedzenie jest znacznie lepszej jakosci, np.  Trader Joe's albo Whole Foods, jednak sa one tak daleko od mojego  miejsca zamieszkania, ze dotarlam tam jak dotad tylko raz. 
Biorac pod uwage te czynniki wychodzi na to, ze aby zrobic wszelkie  potrzebne produkty nalezy odwiedzic przynajmniej trzy rozne sklepy.  Nie posiadajac samochodu jest to praktycznie niemozliwe, a nawet  posiadajac samochod nie jest to najlatwiejsze. Zatem trudno sie  dziwic, ze Amerykanie wola kupic gotowe danie do mikrofali i nie  zastanawiac sie, co zrobic, gdy akurat skonczyla sie marchewka do  rosolu i zeby ja kupic, trzeba na to poswiecic min. 2 godziny.
Nie dotarlam tez jeszcze do zadnej galerii handlowej. W przewodnikach i informatorach jedynym polecanym centrum handlowym jest niedawno wybudowana Galleria. Jak na razie szkoda mi bylo czasu, zeby tam jechac (to kilka przystankow autobusem-widmo, ktory jezdzi podobno co pol godziny). Poza tym godziny otwarcia to 10-9 od poniedzialku do soboty i 11-5 w niedziele! Natomiast bardzo blisko mojego obecnego miejsca zamieszkania znajduje sie tzw. Rice Village, czyli tak naprawde kilkanascie budynkow ze sklepami, restauracjami itp. Oczywiscie zadnego sklepu spozywczego nie ma, sklepy z ubraniami sa dziwne i otwarte do 7 wieczorem albo i krocej. Jest sporo restauracji, barow i kawiarni, ktore rowniez sa zamykane bardzo wczesnie (w sobote o 10, czasem o 11 wieczorem!!!). Bylam tam kilka razy i w zasadzie tylko w weekendy widac tam ludzi. Jedynym przydatnym sklepem jest CVS Pharmacy, ktora jest czyms w rodzaju duzego Rossmana, choc maja tam wiecej jedzenia, ale w zasadzie tylko przekaski i napoje, batoniki, soki, lody itp.
Z tej perspektywy zycie w Warszawie wydaje mi sie obecnie banalnie proste i przyjemne. 

Oto najciekawsze artykuly, ktore mozna kupic w Fiescie:

M.in. kaktusy - zastanawialam sie, czy nie kupic, ale przy probie wyboru ladnego egzemplarza strasznie sie poklulam i skapitulowalam,
Boniato root, malanga root, yuca root - podsyłajcie przepisy Waszych babć!
Liście kukurydzy? Mam wrażenie, że Meksykanie robią z tego coś w rodzaju pieroga z mięsem.
Różne śmieszne owoce, które jadłam kilka razy w Polsce, ale nie widziałam ich w sklepach: star fruit, dragon fruit, asian pear, kumkquats (te chyba najbardziej lubię), mamey (tego akurat jeszcze nie próbowałam).
Tortille...
Różne dziwne warzywa.
Tej uroczej roślinki też jak na razie nie próbowałam konsumować.
Magiczne meksykańskie świeczki na każdą okazję.
Jeszcze więcej świeczek.
House blessing za $1.99 - chyba niezła okazja.
Płyny do kąpieli firmy Powerful Indian, m.in. Gato negro afortunado, Loteria de dinero oraz Adam&Eve - lovers attraction
Na górnej półce - magiczne mydła. Poniżej m.in. miłość w proszku.
Chcesz zrobić komuś kuku - polej go Black catem albo dolej Love breaker do zupy.

sobota, 13 czerwca 2015

Jedzenie

Jeden z najbardziej znanych stereotypow na temat USA dotyczy oczywiscie amerykanskiego jedzenia. Po moim prawie dwumiesiecznym pobycie tutaj musze stwierdzic, ze jest on w duzej mierze prawdziwy.
Amerykanie wlasciwie nigdy nie gotuja w domu. Jesli w ogole jedza sniadanie, to ja nazwalabym to raczej deserem. Niczym dziwnym nie jest wychodzenie z  domu zupelnie bez posilku i konsumowanie go w odleglym o kilkanascie kilometrow barze z pancakes (czyli czyms pomiedzy omletem a tortem urodzinowym). Oczywiscie jedzie sie tam samochodem i nic nie stoi na przeszkodzie, aby pojechać w piżamie (w końcu to na śniadanie).
Jedzenie w restauracjach, campusowych barach jest dla normalnego czlowieka ryzykowne. Zamawiajac nawet cos pozornie niegroznego i zdrowego jak salatka z indykiem dostaniecie owa salatke posypana mnostwem sera i polana obrzydliwie slodkim sosem. Drugim czajacym sie niebezpieczenstwem jest ocet, a zaraz po nim – cilantro. Octu mozecie  spodziewac sie w najmniej oczekiwanych miejsach, takich jak np. salatka makaronowa. Cialantro (mam wrazenie, ze po polsku jest to kolendra) stosowana z nadmiarem nadaje calosci potrawy charakterystycznego smaku mydla. O ile w dobrych restauracjach potrafia dodac cilantro w odpowiedniej ilosci, nie zabijac smaku wszelkich innych skladnikow, o tyle w zwyklym miejscu z jedzeniem (np. campusowej stolowce) dodaja szalone ilosci tego zielska (podobnie jak cukru, octu, soli, sera...).
Nauczylam sie, ze gdy chce zamowic cos, co z pewnoscia bede w stanie zjesc, powinnam to wczesniej zobaczyc (aby wstepnie ocenic przydatnosc do spozycia) i zastrzec, ze nie chce sosow ani innych dodatkow.
Poniewaz ugotowanie ziemniakow czy usmazenie nalesnika przeraza przecietnego mieszkanca tego kontynentu, w sklepach mozna znalezc olbrzymi wybor mrozonych dan. Mam wrazenie, w Walmarcie dzial z mrozonkami byl ponad dwukrotnie wiekszy od dzialu z owocami i warzywami. Tutejsze ciasta, muffinki i inne "pies" nie widzialy na oczy jajek i maki. Powstaja one z gotowych mieszanek i w zasadzie nie maja smaku. Znajomy Amerykanin wyznal, ze ostatnie ciasto zrobione „from the beginning” jadl ostatnio 20 lat temu...


przysmak dla peopleofwalmart

Są jednak dwie rzeczy, które naprawdę mi tutaj smakowały: nachosy i fajitas w Torchy's Tacos oraz B-B-Q, czyli barbecue, ale o tym będzie innym razem.

piątek, 12 czerwca 2015

Everything is bigger in Texas

Eveything is bigger in Texas. Doświadczycie tego od razu po wyjściu z lotniska, gdy na parkingu poczujecie się jak w zajezdni autobusowej. Drogi mają tutaj często cztery pasy ruchu w jedną stronę i nawet czteropoziomowe wiadukty. Zagęszczenie samochodów nie jest duże (z pewnością znacznie mniejsze, niż w Polsce czy Niemczech), a czasem zdarza się, że drogi są prawie puste. Wyobrażacie sobie ulicę szerokości pasa startowego samolotu w samym centrum miasta, a na niej dosłownie kilka samochodów? Po przyjechaniu z zatłoczonej Warszawy miałam wrażenie, że Houston jest wymarłym miastem. Na początku jest to dość niepokojące, jednak po pewnym czasie staje się to zupełnie normalne. Dlaczego tak jest? Because they can. Texas jest naprawdę olbrzymi, ma powierzchnię ponad połowy Europy.
Życie w Houstonie przypomina mi nieco wycieczkę w góry. Wszędzie daleko, nie ma sklepów, ludzi jest tak mało, że możesz ucieszyć się na ich widok. Komunikacja miejska funkcjonuje podobnie, jak busy w podgórskich miejscowościach. Po zmroku lepiej być już w domu, a przynajmniej w samochodzie...Nie należy wybierać się samotnie na nieznane szlaki, chyba że macie ochotę uciąć sobie pogawędkę z uprzejmym, aczkolwiek namolnym  i prawdopodobnie bezdomnym czarnoskórym panem, któremu zabrakło 25 centów do biletu. Jest jeszcze inna wspólna cecha gór i Teksasu: to olbrzymie przestrzenie, które coraz bardziej zaczynają mi się podobać.