piątek, 24 marca 2017

Fauna i flora Houstonu (latem)

Przed wyjazdem do Teksasu usłyszałam radę, że przed włożeniem stopy do buta należy sprawdzić, czy nie znajduje się tam (w bucie) wąż. Na miejscu okazało się, że nie jest tak strasznie, przypuszczalnie z tego powodu, że jednak Houston to duże miasto i tego rodzaju zwierzaki trzymają się z daleka. Ale od początku...

Moje pierwsze wrażenie: zielono. Houston jest miastem pełnym drzew. Piękne, rozłożyste gałęzie tworzą cieniste korytarze nad wieloma ulicami. Są one raczej niskie, ale przysadziste i wyglądają na solidnie umocowane w gruncie. W upalny dzień będziecie błogosławić te drzewa, bo bez nich dotarcie do domu (piechotą czy na rowerze) byłoby naprawdę bardzo nieprzyjemne, o ile w ogóle możliwe. Oczywiście nie mówię o ścisłym downtown, bo tam roślinności jest mniej. W mojej codziennej okolicy (krążyłam głównie koło Hermann Park/ campusu Rice) było cudownie zielono. Palmy też widuje się często, aczkolwiek nie sądzę, żeby stanowiły one większość drzew. Są one naprawdę baaaardzo wysokie i niezwykle fajnie jest je oglądać podczas burzy.



Główna aleja wjazdowa na campus Rice University

Jedna z ulic niedaleko campusu - chyba University Blvd.

Jeszcze inna zadrzewiona ulica (konkretnie Main St), a chodnik to fragment ścieżki biegowej wokół campusu. Jest także przystanek autobusowy, jednak nigdy nie widziałam ani ludzi, ani autobusu.

Palmy z okna Rice Village Apartments. Widać też bankmat drive-through - za płotem.

Czasem bywają też i kaktusy.

Maj to koniec czasu kwitnięcia magnolii, których spotyka się tam sporo. Kwiatki te wyglądają zjawiskowo, a pachną jeszcze ładniej. Zresztą jest tam mnóstwo innych, zupełnie niespotykanych w Polsce kwitnących krzewów, co akurat nie jest zaskoczeniem, bo Polska jest ogólnie bardzo uboga w tego rodzaju rośliny - jeśli coś tu kwitnie, to przez 2 tygodnie wiosną i wybór nie jest zbyt wielki.

Kwitnąca magnolia.






Cała kolekcja niezidentyfikowanych przeze mnie kwiatków.


Fauna to przede wszystkim wiewiórki, wiewiórki, wiewiórki, cykady, żaby (?), mrówki i czasem jaszczurki. Wiewiórek jest naprawdę mnóstwo, są bezczelne i tak odważne, że czasem trzeba uważać, żeby nie zwinęły jedzenia pozostawionego na stoliku. Możliwe, że dzięki temu aż takie szalone ich ilości są w stanie tam przetrwać. Zwierzaki, które można zobaczyć to również mrówki. Pozbycie się mrówek z domu było niezwykle łatwe, wystarczyło docenić inteligencję tych stworzonek. Prześledziłam trasę ich wędrówki i okazało się, że na końcu trasy znajduje się wysypany przez poprzedniego lokatora cukier. Po jego sprzątnięciu mrówki zniknęły błyskawicznie.  Gdy jednak zostawiłam np. kawałek arbuza, bezzwłocznie jakiś ich patrol go namierzał i znów rozpoczynały się wędrówki przez cały pokój (bo wchodziły zawsze przez szczeliny w oknie).


Spotkanie z wiewiórką, która miała chrapkę na mój lunch.


Dziwny, skrzeczący ptak. W niektórych miejscach na campusie jest ich bardzo dużo.


W słoneczny dzień zdarzało mi się spotkać wygrzewającą się na słońcu jaszczurkę. Nie są one duże i łatwo je wypłoszyć. Występują w dwóch kolorach - maskującym drzewiastym oraz jasnozielonym, przypominającym widywane czasem na chodnikach (zwłaszcza po deszczu) żaby, a może ropuchy? Wybaczcie - naprawdę słabo się na tym znam. Wiem tylko, że te żaby, czy też ropuchy, potrafią dać naprawdę głośny koncert. Bardzo lubiłam te żabie koncerty, w przeciwieństwie do dźwięków wydawanych przez cykady. Jeśli ktoś tego nie słyszał, będzie początkowo nieco zdziwiony. Dźwięk wydawany przez cykadę trudno porównać do czegokolwiek, wg mnie przypomina jakiś zepsuty mechanizm, coś metalicznego i jest nieco niepokojący. W moim ogródku (a mówiąc precyzyjnie - na drzewach) było ich naprawdę dużo i nadawały właściwie codziennie - trochę zajęło mi przyzwyczajenie się do tego odgłosu. Po powrocie do Warszawy było mi tutaj bardzo cicho i właściwie trochę smutno...

Jaszczurka przyłapana na opalaniu się.


W kwestii latających zwierzaków - nic specjalnego. Jest trochę gołębi, są też dziwne, bardzo skrzeczące i przypominające coś między sroką a kawką czarne ptaszyska. Udało mi się raz zobaczyć niezwykłego motyla - był tak duży, że początkowo, gdy przemknął koło mnie jadącej na rowerze, byłam przekonana, że to wróbel - jednak latał jakoś podejrzanie lekko. Niestety nie miałam już więcej szczęścia i nie dane mi było go więcej zobaczyć.

To, co najbardziej zapada w pamięć, oprócz mnogości kwiatków i wszechobecnej zieleni, to fakt, że wszelkie ogródki są niezwykle zadbane. Okolica, w której mieszkałam, wyglądała dosłownie jak z amerykańskiego filmu. Utrzymanie ogródka oraz oczywiście trawnika przed domem w odpowiednim stanie jest w pewnym sensie obowiązkowe. Wynika to z faktu, że ceny nieruchomości zależą od stanu sąsiednich domów (i ich ogródków), zatem zaniedbane ogródki mogą znacząco wpłynąć na wycenę nieruchomości sąsiadów i podobno za zaniedbywanie podlewania trawnika można dostać karę.





Różne okoliczne domy (ulice Dryden Rd/Shakespeare St)


Spotkałam też takie zwierzaki - na szczęście w muzeum! :D