piątek, 24 marca 2017

Fauna i flora Houstonu (latem)

Przed wyjazdem do Teksasu usłyszałam radę, że przed włożeniem stopy do buta należy sprawdzić, czy nie znajduje się tam (w bucie) wąż. Na miejscu okazało się, że nie jest tak strasznie, przypuszczalnie z tego powodu, że jednak Houston to duże miasto i tego rodzaju zwierzaki trzymają się z daleka. Ale od początku...

Moje pierwsze wrażenie: zielono. Houston jest miastem pełnym drzew. Piękne, rozłożyste gałęzie tworzą cieniste korytarze nad wieloma ulicami. Są one raczej niskie, ale przysadziste i wyglądają na solidnie umocowane w gruncie. W upalny dzień będziecie błogosławić te drzewa, bo bez nich dotarcie do domu (piechotą czy na rowerze) byłoby naprawdę bardzo nieprzyjemne, o ile w ogóle możliwe. Oczywiście nie mówię o ścisłym downtown, bo tam roślinności jest mniej. W mojej codziennej okolicy (krążyłam głównie koło Hermann Park/ campusu Rice) było cudownie zielono. Palmy też widuje się często, aczkolwiek nie sądzę, żeby stanowiły one większość drzew. Są one naprawdę baaaardzo wysokie i niezwykle fajnie jest je oglądać podczas burzy.



Główna aleja wjazdowa na campus Rice University

Jedna z ulic niedaleko campusu - chyba University Blvd.

Jeszcze inna zadrzewiona ulica (konkretnie Main St), a chodnik to fragment ścieżki biegowej wokół campusu. Jest także przystanek autobusowy, jednak nigdy nie widziałam ani ludzi, ani autobusu.

Palmy z okna Rice Village Apartments. Widać też bankmat drive-through - za płotem.

Czasem bywają też i kaktusy.

Maj to koniec czasu kwitnięcia magnolii, których spotyka się tam sporo. Kwiatki te wyglądają zjawiskowo, a pachną jeszcze ładniej. Zresztą jest tam mnóstwo innych, zupełnie niespotykanych w Polsce kwitnących krzewów, co akurat nie jest zaskoczeniem, bo Polska jest ogólnie bardzo uboga w tego rodzaju rośliny - jeśli coś tu kwitnie, to przez 2 tygodnie wiosną i wybór nie jest zbyt wielki.

Kwitnąca magnolia.






Cała kolekcja niezidentyfikowanych przeze mnie kwiatków.


Fauna to przede wszystkim wiewiórki, wiewiórki, wiewiórki, cykady, żaby (?), mrówki i czasem jaszczurki. Wiewiórek jest naprawdę mnóstwo, są bezczelne i tak odważne, że czasem trzeba uważać, żeby nie zwinęły jedzenia pozostawionego na stoliku. Możliwe, że dzięki temu aż takie szalone ich ilości są w stanie tam przetrwać. Zwierzaki, które można zobaczyć to również mrówki. Pozbycie się mrówek z domu było niezwykle łatwe, wystarczyło docenić inteligencję tych stworzonek. Prześledziłam trasę ich wędrówki i okazało się, że na końcu trasy znajduje się wysypany przez poprzedniego lokatora cukier. Po jego sprzątnięciu mrówki zniknęły błyskawicznie.  Gdy jednak zostawiłam np. kawałek arbuza, bezzwłocznie jakiś ich patrol go namierzał i znów rozpoczynały się wędrówki przez cały pokój (bo wchodziły zawsze przez szczeliny w oknie).


Spotkanie z wiewiórką, która miała chrapkę na mój lunch.


Dziwny, skrzeczący ptak. W niektórych miejscach na campusie jest ich bardzo dużo.


W słoneczny dzień zdarzało mi się spotkać wygrzewającą się na słońcu jaszczurkę. Nie są one duże i łatwo je wypłoszyć. Występują w dwóch kolorach - maskującym drzewiastym oraz jasnozielonym, przypominającym widywane czasem na chodnikach (zwłaszcza po deszczu) żaby, a może ropuchy? Wybaczcie - naprawdę słabo się na tym znam. Wiem tylko, że te żaby, czy też ropuchy, potrafią dać naprawdę głośny koncert. Bardzo lubiłam te żabie koncerty, w przeciwieństwie do dźwięków wydawanych przez cykady. Jeśli ktoś tego nie słyszał, będzie początkowo nieco zdziwiony. Dźwięk wydawany przez cykadę trudno porównać do czegokolwiek, wg mnie przypomina jakiś zepsuty mechanizm, coś metalicznego i jest nieco niepokojący. W moim ogródku (a mówiąc precyzyjnie - na drzewach) było ich naprawdę dużo i nadawały właściwie codziennie - trochę zajęło mi przyzwyczajenie się do tego odgłosu. Po powrocie do Warszawy było mi tutaj bardzo cicho i właściwie trochę smutno...

Jaszczurka przyłapana na opalaniu się.


W kwestii latających zwierzaków - nic specjalnego. Jest trochę gołębi, są też dziwne, bardzo skrzeczące i przypominające coś między sroką a kawką czarne ptaszyska. Udało mi się raz zobaczyć niezwykłego motyla - był tak duży, że początkowo, gdy przemknął koło mnie jadącej na rowerze, byłam przekonana, że to wróbel - jednak latał jakoś podejrzanie lekko. Niestety nie miałam już więcej szczęścia i nie dane mi było go więcej zobaczyć.

To, co najbardziej zapada w pamięć, oprócz mnogości kwiatków i wszechobecnej zieleni, to fakt, że wszelkie ogródki są niezwykle zadbane. Okolica, w której mieszkałam, wyglądała dosłownie jak z amerykańskiego filmu. Utrzymanie ogródka oraz oczywiście trawnika przed domem w odpowiednim stanie jest w pewnym sensie obowiązkowe. Wynika to z faktu, że ceny nieruchomości zależą od stanu sąsiednich domów (i ich ogródków), zatem zaniedbane ogródki mogą znacząco wpłynąć na wycenę nieruchomości sąsiadów i podobno za zaniedbywanie podlewania trawnika można dostać karę.





Różne okoliczne domy (ulice Dryden Rd/Shakespeare St)


Spotkałam też takie zwierzaki - na szczęście w muzeum! :D


środa, 15 lutego 2017

Wszystko o lataniu (m.in. przez Atlantyk) - część 1 - przed lotem


Przed pierwszym wyjazdem do USA niejednokrotnie latałam samolotami, ale tylko po Europie i najdłuższy mój lot trwał niecałe 4 godziny. Od czasu mej pierwszej przeprawy przez Atlantyk  wiele się nauczyłam, zatem chętnie podzielę się moimi spostrzeżeniami. Mam nadzieję, że dla osób, które, jak ja, chcą być zawsze na wszystko przygotowane, będą one pomocne. Ci, którzy wolą niczym się nie przejmować, pewnie nieźle się uśmieją, gdy przeczytają, jakimi bzdetami można się zamartwiać ;)
Mój poradnik będzie podzielony na 3 części: przed lotem, w czasie podróży, po przylocie.

Dziś odcinek 1 - przed lotem.

Uzyskanie wizy
O tym, jak przebiega ta procedura w przypadku wiz do USA można przeczytać w wielu miejscach w necie, więc nie będę się tutaj o tym rozpisywać. W skrócie: nie jest to specjalnie trudne, trzeba wypełnić bardzo długi i szczegółowy kwestionariusz, w którym są pytania dotyczące całej waszej rodziny, dochodów, czy zajmowaliście się kiedyś produkcją broni chemicznej, czy należycie do ugrupowania terrorystycznego itp. ciekawostki. Potrzebne jest specjalne zdjęcie, które możecie zrobić nawet w domu aparatem cyfrowym. Wszystkie potrzebne informacje uzyskacie w Ambasadzie i w moim przypadku sprawdziły się one w 100%.

Zakup biletu
Po pierwsze, dobrze jest dokładnie przestudiować wyszukiwarki lotów i znaleźć najbardziej dogodne połączenie. Przez "dogodne" rozumiem:
- trwające jak najkrócej. Dotarcie do wschodniego wybrzeża USA z Warszawy to pikuś. Znacznie gorzej robi się, jeśli chcecie dostać się gdzieś dalej. W przypadku Houston, w zależności od połączenia loty trwały 13-24 godziny. Jak widać, różnica jest bardzo duża. Jeśli dodatkowo weźmiecie pod uwagę zmianę strefy czasowej, trwająca cały dzień podróż może się nieźle dać we znaki.
- wykonywane przez porządną linię lotniczą. W Internecie można znaleźć ranking linii lotniczych i sądzę, że warto się nim kierować przy wyborze lotu. Moja pierwsza podróż do USA i z powrotem miała miejsce za pomocą Lufthansy i było przyjemnie, tzn. samolot był ładny, czysty, jedzenie było w porządku, napoje (także %%%) bez limitu, był kocyk i poduszeczka, gniazdko z prądem i USB, nawet niezłe filmy do oglądania. Moja druga przeprawa przez Atlantyk, wprost nad Pacyfik, odbyła się za pośrednictwem United i uważam, że jedzenie było gorsze, a samolot był trochę z poprzedniej epoki. Wybierając linię lotniczą warto też poczytać, jaki jest dopuszczalny bagaż. W niektórych liniach lotniczych bagaż podręczny także jest dodatkowo płatny! 
- z jak najmniejszą liczbą przesiadek - każda przesiadka zwiększa prawdopodobieństwo spóźnienia się na kolejny samolot oraz prawdopodobieństwo, że Wasz bagaż postanowi dłużej zostać na lotnisku albo wybrać się na wycieczkę do miejsca innego, niż Wy. Jest to też dodatkowe lądowanie i start samolotu, a więc zmiany ciśnienia, które dla ludzkiego organizmu nie są zbyt przyjemne. Z tego, co czytałam, bardzo wskazane jest, aby wszystkie przeloty były na 1 bilecie - wtedy w razie spóźnienia bez problemu dostaniecie się na następny lot. Osobiście nie sprawdzałam, bo na szczęście nie zdarzyło mi się spóźnić, ale zawsze kupuję łączony bilet, a nie dwa osobne.
- optymalny czas na przesiadkę to moim zdaniem 2 godziny. W Ameryce lotniska są naprawdę duże (co chyba nie powinno już nikogo z mych Szanownych Czytelników dziwić ;) Dotarcie z bramki przylotowej do wylotowej może zabrać sporo czasu, w Dallas (trzecie co do wielkości lotnisko na świecie) szłam/jechałam (pociągiem lotniskowym) prawie 40 minut! I naprawdę nie był to spacerek! Często trzeba przejść dodatkową kontrolę osobistą, a kolejki są długie, szczególnie w czasie wzmożonego ruchu lotniczego.

Jeden z terminali lotniska Dallas Fort Worth...

... a jest takich pięć!



Pakowanie - bagaż rejestrowany
Jestem kobietą. Pakowanie zawsze będzie trudnym i bolesnym procesem. Jak można z całej mojej kolekcji sukienek, butów, bluzek itp wybrać te, które będę nosić przez najbliższe miesiące i skąd pewność, że nie będę tęsknić za tymi, które tak okrutnie pozostawiłam w domu? Pakowanie podzieliłabym na kilka etapów:
- wybór walizki do bagażu rejestrowanego - przede wszystkim musi ona mieścić się w dopuszczalnych przez przewoźnika wymiarach. Uważam też, że dobrze jest, aby wyróżniała się na tle innych walizek. W ten sposób łatwiej znajdziecie ją wśród innych walizek wypluwanych na taśmie, unikniecie pomylenia Waszej walizki z walizką towarzyszy podróży (słyszałam o przypadku, gdy dwie kobiety wzięły nieswoje walizki i zorientowały się po dotarciu do domów), w razie potrzeby szybko namierzycie ją wzrokiem, jeśli zaplącze się gdzieś na lotnisku. Zdarzyło mi się raz, że nie zdążyłam odebrać walizki z taśmy - w ostatnim momencie zauważyłam ją na wózku jadącym do magazynu - była koloru bardzo zielonego :-) Jeśli nie uda się kupić takiej dziwnej walizki, można kupić kolorowy pokrowiec albo przywiązać tasiemkę w jaskrawym kolorze.
- sporządzenie listy rzeczy, które zamierzacie zabrać. Ja mam moją listę, na której spisane są w zasadzie wszystkie potrzebne na wyjazdy rzeczy, w zależności od typu wycieczki część z nich wykreślam. Pakując rzeczy do walizki zaznaczam, co już w niej jest. Po pierwsze dlatego, że nie chcę o czymś zapomnieć, a po drugie dlatego, że listę zabieram ze sobą i będąc na miejscu wolę wiedzieć, czy jest sens przekopywania się przez cały bagaż w poszukiwaniu np. adaptera karty SD, czy może jednak tym razem go zostawiłam w domu.
- pakowanie rozpoczęłam dwa tygodnie przed wyjazdem. Postawiłam walizkę w pokoju i wrzucałam do niej przygotowane ubrania i inne niezbędne akcesoria. W ten sposób powoli zebrałam wszystko i mogłam stwierdzić, czy są szanse upchania tego i dopięcia zamka. Oczywiście przynajmniej trzykrotnie śnił mi się koszmar, w którym muszę już wyjść na samolot, a walizka się nie domyka. Na szczęście po kilku przepakowaniach (polecam obejrzeć filmy na youtube pokazujące jak się skutecznie pakować) osiągnęłam sukces :-) 
- do rejestrowanego bagażu nie radzę pakować cennych rzeczy, ponieważ w razie zaginięcia kilogram walizki wyceniany jest (wg aktualnych stawek) na ok. 20 USD. Z tego, co czytałam, można próbować udowadniać, że w walizce były przewożone np. drogie ubrania (przedstawiając paragony - ale kto normalny trzyma paragony przez całe lata?), niektórzy radzą zrobić zdjęcia zawartości, ale nie wiem, czy w praktyce coś w ten sposób można uzyskać. Trzeba liczyć się z tym, że Wasz bagaż może być przeszukany i wtedy, jeśli jest zamknięty na kłódkę, zostanie ona zniszczona. Można tego uniknąć, jeśli posiadacie kłódkę TSA - może być ona otwarta za pomocą specjalnego klucza, który posiadają pracownicy lotniska. Tutaj jednak wchodzimy w błędne koło, bo nie chcąc, aby nasz bagaż był okradziony, zamykamy go na kłódkę, a z drugiej strony, jest to kłódka, którą da się otworzyć bez pozostawienia śladu... Ja osobiście nie używam kłódek, bo uważam, że bardziej prawdopodobne jest, że zapomnę kodu, niż że ktoś mi coś ukradnie - bo i tak nie wożę cennych rzeczy w bagażu rejestrowanym.
W czasie powrotnego lotu z Houston mój bagaż został przeszukany - wiem to, ponieważ pozostawiono w nim kwitek informujący o tym fakcie. Nie mam pojęcia, dlaczego postanowiono go przeszukać - może dlatego, że miałam tam DUŻĄ paczkę z cynamonem i pies coś wywęszył? Na szczęście nie zrobili mi wielkiego bałaganu w walizce, zresztą gdyby zrobili, to raczej nie udałoby im się jej domknąć - tak misternie tam wszystko powciskałam :)

Pamiątka po kontroli mojego bagażu przeprowadzonej przez Transportation Security Administration.

- *zważenie* walizki w domu! Jak wiadomo, nadbagaż to nie jest najtańsza sprawa. Jeśli już koniecznie trzeba zabrać więcej kilogramów, niż dopuszcza to przewoźnik, to warto sprawdzić, czy nie lepiej jest kupić dodatkową sztukę bagażu.
- podpisanie walizki na wszystkie możliwe sposoby. Dobrze jest mieć identyfikator z np.metalową linką albo inny, bardziej trwały, niż te dostępne na lotniskach (kilka razy mi się urwały). Z pewnością warto tam umieścić (oczywiście oprócz nazwiska) numer telefonu. Co do adresu - radzę się porządnie zastanowić. Z tego, co wyczytałam w Internecie, plakietka ma jednoznacznie zidentyfikować właściciela bagażu, a o adres do wysłania zagubionej i tak zostaniecie poproszeni przez linię lotniczą. Może się jednak zdarzyć, że ktoś niechcący zabierze Waszą walizkę (choć to baaaardzo mało prawdopodobne) i wtedy faktycznie może ją odesłać na adres z plakietki (czyli np. do Waszego domu w Polsce, gdy Wy będziecie rozpoczynać kilkumiesięczny pobyt w Stanach). O tym, co dzieje się w przypadku zaginięcia bagażu napiszę w ostatniej części. Na wypadek zagubienia bagażu dobrze jej zrobić walizce zdjęcie i trzymać je przy sobie aż do szczęśliwego odnalezienia walizki na taśmie.

Bagaż podręczny 
- Zasadniczo idealnie by było spakować do bagażu podręcznego WSZYSTKO. Jeśli lecicie na krótką wycieczkę i jest ciepło, nie musicie zabierać dużych walizek, to ograniczenie się do bagażu podręcznego jest najlepszym wyjściem, bo oszczędzacie czas potrzebny na nadanie i odebranie bagażu rejestrowanego (co czasem może trwać naprawdę długo), jesteście pewni, że bagaż dotrze tam, gdzie Wy. Dodatkowo, jeśli z jakiegoś powodu okaże się, musicie lecieć innym samolotem, to obsługa będzie bardziej skłonna posłuchać Waszej prośby i wcisnąć do samolotu Was, a nie innych pasażerów, którzy też by chcieli się do niego dostać. Ja w ten sposób poleciałam z Houston na Florydę (z Houston do Orlando z przesiadką w Dallas) wcześniejszym samolotem - w drodze na lotnisko dowiedziałam się, że mój samolot będzie odwołany z powodu złej pogody, więc na miejscu poszłam do punktu "mojej" linii lotniczej, gdzie okazało się, że wcześniejszy samolot właśnie za 10 minut odlatuje i że skoro nie mam bagażu, to oni będą mieli ze mną mniej kłopotów, było wolne miejsce - więc poleciałam. Dzięki temu dotarłam na przesiadkę w Dallas na czas - gdybym straciła 3 godziny, z pewnością nie zdążyłabym na samolot do Orlando i chyba tylko sam Zeus wie, gdzie i kiedy znalazłabym mój bagaż rejestrowany. Przy podobnej operacji zmiany samolotu (przesiadka w Izmirze), bagaż rejestrowany trafił do Warszawy z tygodniowym opóźnieniem...
- Czasem dopuszczana jest druga sztuka bagażu podręcznego. W zależności od linii może to być walizka/plecak, dodatkowo torebka na ramię (laptop), aparat fotograficzny, w amerykańskich liniach - torebka z jedzeniem, oczywiście płaszcz, czasem osobno wymieniana jest książka. Mnie jak dotąd nie zdarzyło się mieć kłopotów z bagażem podręcznym, ale staram się przestrzegać wymiarów. Za największe osiągnięcie uważam przewiezienie rury z plakatem, kształtem i wymiarami przypominającą bazookę - nigdzie nie była wymieniana jako dozwolona, a nikt się jej nie czepiał. Co ciekawsze, z roztargnienia zapomniałam, że w rurze znajdowała się również butelka z wodą, której też nikt nie zauważył (ja sama zorientowałam się w domu) - ale nie działo się to w Stanach!

- Do bagażu podręcznego pakuję też mały, zwijany plecak, do którego wkładam wszystkie inne rzeczy, które inaczej musiałabym nosić osobno i prawdopodobnie bardzo szybko bym je zgubiła. Mam tu na myśli np. ubrania wierzchnie (czapki, szaliki, kurtki) oraz te wszystkie inne rzeczy, które można mieć poza bagażem podręcznym (bo już mi się nie mieszczą), czyli np. książkę, jedzenie, pustą butelkę (w USA jest mnóstwo poidełek z wodą do picia, łatwiej jest sobie nalać do butelki, niż szukać sklepu, stać w kolejce itd). Wszystkie te graty wrzucam do tego plecaka i wtedy wiem, że mam przy sobie tylko ten plecak i właściwy podręczny bagaż. Pakuję też drugą małą torebkę, do której w samolocie wkładam sobie rzeczy, które chcę mieć faktycznie pod ręką (np. telefon, powerbank, chusteczki, szalik czy dodatkowy sweter). Dzięki temu nie muszę wyjmować bagażu za każdym razem, gdy czegoś potrzebuję i też zmniejsza mi to stres, że mogę coś zgubić albo wysiadając zapomnieć wyjąć to z kieszeni na siedzeniu). Podsumowując: warto spakować się tak, aby ograniczyć możliwość zgubienia czegoś, zwłaszcza że czeka nas rozpakowywanie podczas kontroli, szukanie dokumentów - wszystko to czasem w pośpiechu i ogólnym rozkojarzeniu.

Składany plecak KNALLA z IKEI. Nie waży prawie nic, po złożeniu zajmuje może 5 cm sześciennych, jest na tyle duży, że mogę do niego włożyć nawet zimowy płaszcz i wcale się nie pogniecie - mój ideał <3 Jest chyba też w innych wersjach kolorystycznych.




- Jeśli macie dobry plecak, którego noszenie nie jest uciążliwe, to moim osobistym zdaniem, warto rozważyć zabranie plecaka zamiast walizki jako bagażu podręcznego. Zwłaszcza, jeśli jest akurat ciepło i ten dodatkowy plecak na zimowe ubrania nie jest potrzebny. Można rozważyć także torbę na ramię, ja tak zrobiłam kilka razy - zawsze żałowałam, bo była ciężka, a musiałam z nią długo stać, co nie było wygodne. Dlaczego walizka nie zawsze jest dobra? Ponieważ w małych samolotach zdarza się, że zostaniecie poproszeni o oddanie tej walizki do luku bagażowego (już przy wejściu do samolotu). Nie wiem, czy chodzi tu o kwestię wyważenia samolotu, czy może gdy jest pełen samolot wiadomo, że z walizkami wszyscy się nie zmieszczą w skrytkach na pokładzie?  Plecak ogólnie mniej zwraca na siebie uwagę i nie robi wrażenia tak wielkiego, jak nawet regulaminowa, ale jednak walizka.
- Do bagażu podręcznego należy zapakować wszystkie rzeczy, które są Wam niezbędne do przetrwania. Dlaczego? Ponieważ oczywiście nigdy nie wiadomo, czy Wasz zasadniczy bagaż również dotrze do celu oraz czy Wasz samolot wystartuje i czy wyląduje tam, gdzie powinien. Zdarzyło mi się raz, że samolot wcale nie wyleciał, nas wysłano na noc do hotelu i odbieranie bagażu bardzo utrudniło mi wydostanie się z lotniska - gdybym nie musiała tego robić, spałabym w mięciutkim hotelowym łóżeczku o kilka godzin dłużej. Oczywiście nie ma sensu świrować, bo utrata bagażu nie jest częstą sprawą, ale jeśli jednak się zdarzy to lepiej mieć przy sobie np. lekarstwa, które koniecznie musicie brać.
- Warto już w domu osobno spakować płyny i urządzenia elektroniczne, aby w czasie kontroli bezpieczeństwa mieć je na wierzchu i łatwo wyjąć na taśmę. Oczywiście dokumenty (paszport/bilet/karty pokładowe/inne informacje) dobrze schować tak, żeby łatwo można było je wyjąć.
- Co jeszcze ze sobą zabieram? Ponieważ niestety strasznie źle reaguję na suche powietrze, zabieram sobie spray do nosa z wodą morską (np. Sterimar, Marimar), wodę termalną w sprayu do popsikania twarzy dla odświeżenia (tapetę lepiej zostawić w domu). Dobrze mieć przy sobie podstawowe lekarstwa przeciwbólowe, jakieś plasterki itp. Pakuję też standardowe "podróżne" rzeczy, czyli powerbank i ładowarkę z przejściówką, chusteczki, poduszkę-rogal (polecam takie z wypełnieniem, czyli nie dmuchane), szal, żeby się nim okręcić łącznie z głową i odizolować od świata, ciepłe skarpetki - poleacam Heat Holders (bo mi zimno, a w butach niewygodnie) oraz zatyczki do uszu (czasem w samolocie może być naprawdę głośno i trudno to znieść przez prawie 12 godzin).
- Czy brać jedzenie? Przede wszystkim należy pamiętać, że w czasie kontroli osobistej, czyli po oddaniu bagażu rejestrowanego i przed wejściem w strefę bramek, trzeba pozbyć się wszelkich płynów w opakowaniach powyżej 100 ml. Po drugie, do USA nie wolno wwozić m.in. owoców, mięsa i innego rodzaju nieprzetworzonej żywności (także w bagażu rejestrowanym). Oznacza to, że przed formalnym przekroczeniem granicy (po wydostaniu się z samolotu z USA) musicie wszystko to zjeść albo wyrzucić (a do bagażu rejestrowanego w ogóle nie pakować). Moim zdaniem warto jednak zabrać jakiś prowiant. Samolotowe jedzenie może być naprawdę podłe, na lotnisku może nie być czasu na siedzenie w restauracji czy nawet szukanie sklepu z czymś nadającym się do spożycia (chyba, że ktoś lubi się żywić jedynie czekoladkami Toblerone - z tym na pewno nie będzie kłopotu). Jedzenie, które ja zabieram na długą podróż przypomina to, co pakuję również do plecaka wybierając się w góry, czyli:
* kanapki,
* banany,
* musy owocowe w tubkach,
* baloniki zbożowe i sezamki,
* czekolada,
* jedzenie "rozpuszczalne" w gorącej wodzie -   w granicach rozsądku, choć normalnie tego nie jadam, to w ekstremalnych warunkach gorący kisiel może znacząco poprawić morale :)
* herbata w torebkach/kawa rozpuszczalna - wiem,  jestem maniaczką herbaty, mam bardzo wygórowane wymagania w tej kwestii, piję herbatę 100 razy dziennie. Z tego powodu wolę sobie zabrać herbatę lub inne zioło w torebce, do której bez problemu dostanę od stewardesy gorącą wodę, wprawdzie normalnie i tak nie lubię torebkowych, ale to i tak lepsze niż to COŚ z samolotu! Widziałam też ludzi, którzy latali z kubkami termicznymi - to wcale nie taki głupi pomysł (nie zawsze chce się chodzić po samolocie w poszukiwaniu czegoś ciepłego).


Odprawa
W przypadku lotu przez Atlantyk (czy jakiekolwiek innego, który trwa dłuuuuugo) zdecydowanie polecam nie czekać z odprawą (mam na myśli wybór miejsca w samolocie) do wizyty na lotnisku, ale załatwić sprawę jeszcze w domu. Czasem okazuje się to niestety niemożliwe, czasem trzeba to zrobić przez stronę przewoźnika albo przez stronę lotniska - dobrze to sprawdzić wcześniej. Najczęściej odprawa online jest możliwa 24 godziny przed wylotem. Jak ja to robię? Po pierwsze, niezastąpiony jest tutaj portal SeatGuru. Za jego pomocą oglądam plan samolotu (trzeba bardzo uważać, żeby znaleźć dokładny model, którym będziemy lecieć - czasem lot na takie samo oznaczenie, ale w zależności od dnia jest realizowany innym samolotem). Wybór miejsca jest tutaj kwestią naszych preferencji. Radziłabym wziąć pod uwagę czynniki:
 - przy oknie może być fajnie, bo można coś zobaczyć, ale to oglądanie trwa może w sumie pół godziny, a przez resztę lotu będziecie skazani na przeciskanie się przez innych pasażerów przy każdej potrzebie wydostania się z siedzenia, poza tym w czasie samego startu i lądowania często trzeba zasłonić okno,
- siedzenie przy "korytarzu" daje nadzieję na możliwość rozprostowania nóg, jednak jest to nieco złudna nadzieja - tam prawie cały czas ktoś się tam będzie plątał - pasażerowie do WC, stewardesy rozdające posiłki, napoje itd. Dodatkowo, pasażerowie spod okna będą się przed Wami przeciskać,
- przy wyjściach awaryjnych często jest więcej miejsca, ale też nie zawsze - przy niektórych jest jeszcze mniej przestrzeni, niż w przypadku normalnego siedzenia albo jest bardzo zimno - na SeatGuru można znaleźć takie informacje,
- często najwięcej miejsca jest w okolicach "punktu gastronomicznego". Zdarzyło mi się tam raz siedzieć i było naprawdę tak dużo miejsca, że udało mi się normalnie rozciągnąć, było bardzo wygodnie. Jedyne zagrożenie, które wiąże się z tym miejscem to fakt, że znajduje się tam rozkładane łóżeczko dla niemowlaków, więc przy odrobinie pecha będziecie podróżować przy akompaniamencie jęków, płaczu i aromatów słodkiego maluszka. Ale może miejsce na nogi jest tego warte?
- jeśli samolot nie jest bardzo "napakowany" warto zainstalować się w okolicy, która nie jest już zajęta przez innych pasażerów. Dzięki takiemu zabiegowi udało mi się dwukrotnie podróżować do USA leżąc na trzech wolnych siedzeniach :)
- Ostateczna uwaga w tej kwestii - widzę czasem, że na fali ekscytacji podróżą niektóre osoby umieszczają  na fejsie lub instagramie foteczki swoich kart pokładowych. Nieszczęśnicy nie zdają sobie sprawy, że ktoś może chcieć zrobić im psikusa, albowiem na podstawie danych z karty można komuś zmienić miejsce, anulować lot bądź zmienić jego datę (nie zawsze bezpłatnie), dodać "bonusy" typu dodatkowy bagaż albo wózek inwalidzki, zmienić obywatelstwo itd. Oczywiście można też bez problemu zdobyć numer paszportu itp szczegóły, a podobno nawet przejąć czyjeś bonusowe punkty z programów lojalnościowych (choć to chyba jest najmniejszy problem!).

Jak się ubrać? Odpowiem krótko - wygodnie, warstwowo i ciepło. Zdecydowanie odradzam ciasne ubrania i buty. W samolocie może być chłodno, także w czasie przesiadek możecie być zmuszeni do przebywania na zewnątrz - z tego względu lecąc w styczniu na Florydę z przesiadką w np. Frankfurcie dobrze pamiętać, że zima dopadnie nas w podróży.

sobota, 21 stycznia 2017

Galveston

Chyba najbardziej godnym polecania miejscem, które należy odwiedzić będąc w Houstonie jest niewielkie miasto oddalone o ok. 80 km - Galveston. Można tam bardzo łatwo dojechać drogą I-45, oczywiście samochodem. Inne środki transportu odradzam. Próbowałam uniknąć wypożyczania samochodu (choćby dlatego, że samo dotarcie do wypożyczali to 15 min spaceru + 30 minut tramwajem, a wypożyczalnia jest otwarta od 9 i czynna do 18 - późno się wyjeżdża, a samochód trzeba oddać następnego dnia, więc sporo spóźnić się do pracy). Czytając Internet trafiłam na artykuł desperata, któremu pokonanie tej trasy zajęło chyba 5 godzin i tyle samo przesiadek. Ostatecznie postawiłam zatem na samochód...
Jadąc I-45 mijamy Tiki Island -  wypoczynkową miejscowość, pełną bardzo uroczych domków, palm, jachtów i łódek. Myślę, że każdy szanujący się potentat w branży gas&oil posiada wśród swojej kolekcji wakacyjnych domów także i jeden na Tiki Island - a przynajmniej ja bym kupiła :D

Jedna z uliczek na Tiki Island
Jakieś ptaszyska - może kormorany?
Galveston to miasto portowe, położone na wyspie. Znajduje się tam plaża, która nie jest jednak główną atrakcją. Jest ona dość szeroka, ale piasek jest brudny, twardy, przy brzegu jest pełno gałęzi itp. Z pewnością nie zachęca do wylegiwania się. Zwłaszcza, że wieje mocny wiatr, a my byliśmy tam w dość pochmurny dzień. Podobno przyjeżdża tam wielu surferów, ja niestety żadnego nie widziałam. Mówiąc zupełnie szczerze - plaże nad Bałtykiem biją tę plażę na głowę. Nawet Jelitkowo przy niej wymiata! Muszę jednak przyznać, że ciekawe było obserwowanie ludzi polujących na kraby i inne tamtejsze stworzonka.
Przy plaży znajduje się również Pleasure Pier - park rozrywki, w którym główną atrakcją jest kolejka górska i inne podobne urządzenia, ale nie miałam ochoty spędzać tam czasu.

Bermuda Beach Dr - taka typowa plażowa ulica.
Tak wygląda tamtejsza plaża..
Przechodząc do atrakcji - miasto to jest, jak na amerykańskie warunki, miejscem historycznym, tzn. zachowane są tam oryginalne domy, często z XIX wieku. Są to, w większości, dość spore budynki wyglądające zupełnie inaczej od tych, które zobaczycie w Houstonie. Mnie przypominają klimaty bardziej z "Przeminęło z wiatrem" - typowe domy z południa, z dużymi werandami, oczywiście drewniane. Najwygodniej jest zdobyć w punkcie informacji turystycznej mapkę, na której jest pokazany "szlak" tych historycznych domów, a nawet zaznaczone jest, które z nich można obejrzeć także w środku. Galveston Historical Foundation organizuje wycieczki z przewodnikami, ale my nie mieliśmy tyle czasu, żeby brać w tym udział. Jednak jeśli jeszcze kiedyś wrócę do Houston, to z pewnością spróbuję wybrać się na taką właśnie wycieczkę.


Dość typowy galvestoński dom.





... i jeszcze jeden...

... i kolejny ...

Weranda jak w Alabamie :)

Domy te są naprawdę okazałe. Podobno kiedyś Galveston był największym miastem w Teksasie i bardzo ważnym portem, jednak miało dużo pecha ze względu na fakt, że od czasu założenia miasta dwa razy przeszły tamtędy naprawdę potężne huragany - w roku 1900 i w roku 2008. Jednym z niewielu budynków, który przetrwał je oba, jest tzw. Bishop's Palace.

Bishop's Palace

Ocenę urody tego budynku pozostawiam Szanownym Czytelnikom. Pałac, przypominający raczej zamek, został wybudowany przez pewnego prawnika, a następnie zakupiony przez miejscową diecezję i zamieszkiwany przez biskupa do czasu przeniesienia "stolicy" diecezji do Houston. Obecnie jest tam muzeum, które można zwiedzać. Vis-a-vis znajduje się Sacred Heart Church - naprawdę bardzo ładny, warto zajrzeć do środka.
Sacred Heart Church
Huragan Ike z 2008 r. zniszczył znaczną część roślinności. Z tego powodu można tam zobaczyć bardzo dużo młodych i świeżozielonych palm, co jest naprawdę uroczym widokiem. Można też spotkać dość nietypowe rzeźby - z pozostałości połamanych przez wiatr dębów stworzono dzieła sztuki (???). Są one dość specyficzne, a na pewno nigdzie indziej czegoś takiego nie widziałam.


Młode palmy i rzeźba z drzewa.
Kolejna drzewiasta rzeźba.

Z Galveston Island można wybrać się promem na Bolivar Peninsula. Jest to fajna przejażdżka, bo z promu widać m.in. okręty wojenne, ptaki sobie latają na niebie, mnie bardzo się podobało. Prom płynie krótko (może pół godziny?), ale kolejka samochodów przed wjazdem może być dość dłuuuuga.

Nieco przerażający okręt wojenny i palmy na horyzoncie.

Stojąc w kolejce na prom pamiętajmy - Don't mess with Texas!

Na półwyspie Bolivar znajdują się bardzo ciekawe budynki - domy na palach. Pale są naprawdę wysokie, myślę, że mają nawet ok. 6-8 metrów wysokości. Dzięki palom podniesienie się poziomu wody nie będzie skutkować zalaniem budynku.

Dom na palach.

I kilka kolejnych :)

Reasumując - masz wolny dzień w Houstonie - wybierz się do Galvestonu!